Sandra Pniak: Żyję takim życiem, jakie sobie wymarzyłam

5
510
Sandra Pniak: Gala Judo Kids, Szlachetna Paczka, WOŚP, medale - wywiad z mistrzynią jiu-jitsu z Wodzisławia

Podobno na swój pierwszy trening jiu jitsu trafiła Pani raczej przypadkiem i nawet… była Pani słabsza od reszty grupy?! Niepowodzenia motywowały? W którym momencie przyszły więc pierwsze sukcesy? Swoją historią motywuje Pani swoich uczniów?

Sandra Pniak: Tak, to prawda, na pierwszy trening trafiłam całkowicie przypadkiem. Jako mała dziewczynka chciałam tańczyć, jednak nie przyjęli mnie do zespołu. Pamiętam, że bardzo wtedy płakałam. Mniej więcej w tym samym czasie starsza siostra zapisała się na judo, pomyślałam „Aaa niech będzie te judo, skoro nie mogę tańczyć” . Tak baletki zamieniłam na judogę i do dzisiaj jej nie opuszczam. Miałam wtedy 13 lat. Na początku to była dla mnie zabawa. Potem treningi zaczęły być coraz częstsze i coraz bardziej intensywne, a na zawodach pojawiały się pierwsze medale. Trenowałam w wodzisławskim Satori. Gdy klub się rozpadł, przeszłam do Rybnika. Po pewnym czasie wróciłam do Wodzisławia, ale zaczęłam trenować jiu jitsu. Aktualnie jestem zawodniczką żorskiego Octagonu. Śmiało mogę powiedzieć, że byłam antytalentem i wydawało mi się, że moim rówieśnikom wszystko przychodzi łatwiej. Ja zawsze musiałam wykonać dwa razy więcej ćwiczeń i poświęcić dwa razy więcej czasu, zanim coś „załapałam” . Zdecydowanie nie miałam do tego sportu zacięcia, ale ciężka praca, determinacja i upór pozwoliły mi być dzisiaj w tym miejscu, w którym jestem. Tym bardziej jestem dumna z moich sukcesów.

Myślę, że to, co robię, bardzo motywuje moich zawodników oraz uczniów. Ale nie sama historia, bo gdybym tylko opowiadała, jak to było, to myślę, że posłuchaliby i szybko zapomnieli. Moi zawodnicy i uczniowie doświadczają tego, jak żyję, widzą, jak dużo pracy wkładam w treningi, wiedzą, że po całym dniu pracy oraz treningu z nimi jadę prosto na swój trening. Kiedy jestem na zawodach dopingują i oglądają moje walki w Internecie. W listopadzie, kiedy byłam na Mistrzostwach Świata, w Internecie była z tych zawodów relacja na żywo – moi zawodnicy oraz uczniowie siedzieli cały dzień przed komputerem, żeby zobaczyć moje walki. Ale nie tylko oni! Proszę sobie wyobrazić, że nawet ich rodzice zaniedbywali tego dnia swoje obowiązki i cały dzień śledzili relację, czekając na moje walki. Rodzice moich uczniów i zawodników opowiadali później: „Pani Sandro, ja siedziałam w pracy – telefon miałam pod stołem i czekałam aż Pani zawalczy”, „Pani Sandro, ja z telefonem cały dzień chodziłam po domu, nawet jak sprzątałam, żeby tylko zobaczyć Panią w akcji”. Uczniowie SP 8, w której pracuję, oglądali moje występy na wielkim telebimie, dopingując i krzycząc, że na pewno wygram. Wie Pani, to są takie chwile, kiedy kręci się łza w oku. To daje motywację w tych cięższych momentach. Myślę, że mój styl życia i to, że pokazuję im na własnym przykładzie, ile sport może wnieść w ich życie, że jeśli się czegoś bardzo mocno pragnie, cały wszechświat sprzyja potajemnie, by udało Ci się to osiągnąć – to jest dla nich ogromną motywacją. Oni widzą, że ich trenerka oraz nauczycielka ciągle gdzieś wyjeżdża – Emiraty Arabskie, Paryż, Cypr, Lizbona… To pokazuje im, że dzięki uprawianiu sportu można zwiedzić kawałek świata. Ale nie tylko tego ich uczę. W grudniu, razem z moimi małymi judokami, w ramach akcji „Szlachetna Paczka” zorganizowałam zbiórkę darów dla potrzebującej rodziny. Każdy przyniósł tyle, ile mógł – jedni więcej, inni mniej – ale po zebraniu tego wszystkiego w całość okazało się, że uzbieraliśmy 24 ogromne paczki. Dzieciaki były zachwycone! To była dla nich prawdziwa lekcja. Przekonali się, że to małe gesty składają się na ogromną pomoc.

Za wielkimi sukcesami stoi z całą pewnością ciężka praca. Jak często Pani trenuje? Jak godzi to z pracą i życiem prywatnym? Kto Panią wspiera, pomaga?

S.P.: Trenuję od 13 lat. Długość trwania treningu uzależniona jest od okresu przygotowawczego. Standardowo trwa dwie godziny. Przed zawodami jest trochę wydłużony, nierzadko przeplatany z dodatkowymi ćwiczeniami, jak np. bieganie, basen. Na pewno stawiamy na technikę, sparingi, zwracamy uwagę na motorykę, pracujemy nad słabymi stronami. Mam to szczęście, że ze względu na to, że jestem w kadrze narodowej, mój trener Kamil Wójcik podchodzi do mnie bardzo indywidualnie i mam możliwość przekładania treningów, gdy niespodziewanie coś mi wypada, np. wywiadówka. Jemu także zależy na tym, abym zrobiła trening na najwyższym poziomie. W innym wypadku ten trening by mi po prostu przepadł. Oczywiście ważna jest też dieta. Przed startem całkowicie rezygnuję ze słodyczy, zapychaczy, spożywam zbilansowane posiłki o odpowiednich proporcjach białka, węglowodanów i tłuszczy. W sportach walki musimy mieścić się w odpowiednich limitach wagowych. Ważenie dzień przed startem jest kluczowe, dlatego odpowiednia dieta jest tak istotna. Kiedy nie miałam innych zobowiązań trenowanie było priorytetem. Teraz jest ciężko. Praca, treningi dzieci, studia, moje treningi, do tego wyjazdy na zawody… Niełatwo to pogodzić. Kiedy zaczynałam pracować nawet nie śniłam o tym, że wszystko to mogę ze sobą łączyć i jeszcze dostać się do kadry. Mam zaszczyt reprezentować Polskę z Orzełkiem na piersi. To coś niesamowitego! Cieszę się, że mogę godzić pracę ze sportem, chociaż na co dzień nie jest łatwo. Jednak stanie na podium z medalem na szyi wszystko wynagradza i to są te chwile, dla których warto żyć. Kto przynajmniej raz tego zasmakował, wie, o czym mówię.

Życie prywatne to dla mnie sala treningowa. Tam spędzam swój wolny czas, tam mam znajomych i przyjaciół. Czasu wolnego tak naprawdę nie mam – wstaję rano, idę do szkoły, gdzie uczę wychowania fizycznego, później pędzę na zajęcia judo z dziećmi, następnie jadę na swój trening, by wrócić do domu około 23. W międzyczasie uczęszczam na studia podyplomowe, doskonalę swoje sportowe umiejętności, a na kursach i szkoleniach – podnoszę kwalifikacje zawodowe. Ale nie narzekam! To jest mój wybór i takie życie, o którym zawsze marzyłam. Sport daje niesamowicie dużo dobrego. To jest piękna przygoda, którą będzie się wspominać latami.

Jeśli chodzi o wsparcie… Sukces zawodnika ma wielu ojców. To ja wychodzę na matę i walczę, jednak jest mnóstwo ludzi, którzy z reguły pozostają w cieniu. To ja zbieram laury za ich wysiłek, który wcale nie jest mniejszy od mojego. Mowa tu oczywiście o trenerze Kamilu Wójciku oraz moich sparingpartnerach z klubu Octagon Żory. Ogromnym wsparciem jest dla mnie moja rodzina, która zawsze stoi za mną murem, trzyma za mnie kciuki, pociesza i wytrzymuje ze mną na co dzień, w tym trudnym dla zawodnika okresie przedstartowym. To oni są ze mną, kiedy cieszę się z wygranej, ale są również wtedy, kiedy przeżywam chwile zwątpienia i załamania. Oczywiście nie mogę zapomnieć o moich zawodnikach oraz uczniach, jak również ich rodzicach. Oni także są częścią tego sukcesu, wie Pani, takimi cichymi bohaterami. To oni mnie napędzają i dodają tej ogromnej mocy. Gdyby nie oni, na pewno nie byłabym w tym miejscu, w którym teraz jestem. Niesamowitym wsparciem są dla mnie również władze Miasta Wodzisławia Śląskiego: Pan Eugeniusz Ogrodnik, Mieczysław Kieca oraz Pani Barbara Chrobok. To oni we mnie uwierzyli i mi zaufali. Życzę każdemu zawodnikowi, aby jego miasto tak go wspierało jak oni mnie!

Przychodzą chwile zwątpienia, słabości? Jeśli nie karierą sportową – czym innym chciałaby się Pani zająć w życiu?

S.P.: Całe moje życie to sport. Kiedy w wieku osiemnastu lat moje koleżanki wychodziły na imprezę – ja siedziałam w domu, czytając książkę i odpoczywając po ciężkim treningu, zbierając siły na to, aby rano wstać wyspana i wypoczęta, gotowa na kolejny trening. To był mój wybór, mimo tego, że cały ten proces nie zawsze wygląda tak kolorowo. Łączenie treningów oraz startów na takim poziomie z pracą zawodową, którą naprawdę kocham to, mimo wszystko, ciężki kawałek chleba. To często ból, pot i łzy. Do tego zmęczenie, kontuzje oraz ogromny stres i emocje, które towarzyszą mi zawsze w czasie zawodów. To, co widzicie już po wygranej, z medalem w ręku to tylko ułamek tej ciężkiej pracy, którą muszę wykonać, reszta dzieje się na treningach. Jednym słowem dużo wyrzeczeń, zwątpień i zawirowań, ale za to piękna nagroda, która rekompensuje wszystko! Bo kocham to, co robię! I to jest całe moje życie.

Nie wyobrażam sobie, aby w moim życiu zabrakło sportu. Dlatego już teraz buduję swoją ścieżkę po zakończeniu kariery sportowej. Pracuję w szkole, co było moim największym marzeniem. Do dzisiaj dziękuję Bogu, że mogę robić to, co kocham. Prowadzę zajęcia judo dla dzieci, pod sobą mam 120 trenujących zawodników. Rozwijam się, a do tego nadal startuję. Mam wszystko, a pomyśleć, że kiedyś uważałam, że jestem dzieckiem pecha. Nie miałam do końca łatwego dzieciństwa, do tego przez treningi i brak czasu zawsze musiałam wkładać więcej energii, żeby wszystko ze sobą godzić. Ale opłaciło się. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. Mam łzy w oczach, kiedy pomyślę o tym, że żyję dokładnie takim życiem, jakie sobie wymarzyłam.

Rok 2014, Mistrzostwa Świata w Abu Dhabi w brazylijskim jiu-jitsu i najważniejszy, zdobyty w bólach, złoty medal… Jak dziś, z perspektywy czasu, wspomina Pani ten dzień?

S.P.: Wspominając ten dzień za każdym razem mam łezki w oczach. Zdobycie biletu a jednocześnie awansu na start w tak prestiżowych zawodach było dla mnie naprawdę wielkim wyróżnieniem. Wiem, jak dużo kosztowało mnie zdobycie tego medalu. Wtedy nie miałam tylu obowiązków, bo tylko studiowałam, dlatego trenowałam trzy razy dziennie. Rano śniadanie, później trening biegowy, chwila odpoczynku, drugie śniadanie, trening na basenie lub na macie, obiad, sen i kolejny trening na macie, kolacja i znowu sen. Wszystko było poukładane co do godziny, nie było mowy o żadnej imprezie, odstępstwie od planu. Sen i regeneracja były najważniejsze. Naprawdę bardzo zależało mi na tym, aby pokazać się tam z jak najlepszej strony. Dawałam z siebie 110%, byłam świetnie przygotowana… Nie przewidziałam jednak najgorszego. Miesiąc przed zawodami, kiedy obciążenie treningowe jest największe, na jednym z obozów doznałam kontuzji ręki. Organizm zwyczajnie nie wytrzymał obciążenia. Świat się wtedy zatrzymał i runął w jednym momencie. Ból był ogromny, a ja miałam w głowie nie to, czy z ręką wszystko w porządku, tylko to, że nie wystartuję… Myśli krążyły tylko wokół tego, że piękny sen o Emiratach prysł… Wtedy od razu pomyślałam sobie „No tak, przecież to by było za piękne, gdyby się nic nie wydarzyło… Jak zwykle pech”. To był pierwszy dzień obozu. Na środkach przeciwbólowych, z usztywnioną ręką zostałam na obozie do końca. Z biegiem czasu stwierdziłam, że było to szalone i nie do końca odpowiedzialne, ale moja ambicja i upór nie pozwoliły mi się wycofać. Wizyta u lekarza potwierdziła najgorsze, usłyszałam wtedy: „Sandra, nie będę Cię oszukiwał. W miesiąc czasu nie ma szans, żeby ręka, która jest Twoim narzędziem, wyleczyła się i była sprawna. Czeka Cię długa rehabilitacja”. Łzy, płacz i błaganie, żeby zrobił wszystko, co się da… Ja muszę wystartować… Skończyło się na przeciwbólowych zastrzykach. Choć i to nie dawało gwarancji, jak tak naprawdę ręka zachowa się w walce.

Wyjazd do Abu Dhabi był niesamowitą przygodą, która – gdyby nie sport – nigdy by mi się nie przytrafiła. Emiraty to całkiem inny świat. Wiedziałam, że już sam udział był czymś naprawdę wielkim. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia i gdzieś po cichu liczyłam na medal. W końcu nie po to trenowałam na takich obrotach, żeby pojechać i nie liczyć na medal. W dniu startu czułam ogromny stres – ludzi na trybunach było tyle, ile u nas na meczach piłki nożnej, ogromna hala była zapełniona po brzegi. Po pierwszej walce wiedziałam, że to MÓJ DZIEŃ. Ręka bardzo bolała, ale czułam się przygotowana w 110%. Po pierwszych walkach, kiedy wiedziałam już, że dostałam się do finału, płakałam jak mała dziewczynka. Dzwoniąc do mamy nie umiałam wydusić z siebie słowa – ona była przekonana, że przegrałam, a to były takie emocje i łzy szczęścia… Naprawdę już drugie miejsce byłoby dla mnie najlepszym wynikiem. Jednak przede mną była walka o złoty medal, musiałam się skupić i – mimo że i tak już zrobiłam więcej niż zakładałam – nie miałam zamiaru odpuścić. W walce finałowej spotkałam się z przeciwniczką, z którą toczyłam mocne i wyrównane pojedynki już wcześniej. Raz wygrywałam ja, raz wygrywała ona. Do tego w głowie świtała mi myśl, że ręka nie jest sprawna – zmotywowałam się i wyszłam z przekonaniem, że dam z siebie wszystko, a co ma być, to będzie. I WYGRAŁAM! Tego dnia jeszcze sama nie wierzyłam w to, że się udało. Dopiero kiedy rano wstałam, kiedy zobaczyłam medal, który leżał na półce koło łóżka, wiedziałam, że to nie sen, że to stało się naprawdę. Wiedziałam już wtedy, że nigdy więcej nie mogę mówić, że jestem pechowcem.
Po wygranej w Emiratach nastąpił ogromny przełom, wszystko zaczynało mi się układać – zdobyłam złoty medal, co wcześniej wydawało mi się nierealne, dostałam wymarzoną pracę w szkole, zorganizowałam I Galę Judo Kids, co wcześniej było dla mnie tylko snem. A do tego mam ponad setkę trenujących pod moim okiem judoków, o których kiedyś również bym nie śniła. Z biegiem czasu wiem, że wszystkie te złe rzeczy dodały mi tylko siły i sprawiły, że sukces jeszcze lepiej smakuje.

Czy ma Pani swój talizman przynoszący szczęście? A może przed zawodami odprawia Pani jakiś "rytuał"?

S.P.: Zawsze przed walką i po walce wykonuję znak krzyża. Ale nie dlatego, że proszę o wygraną – to oczywiste, że każdy chce wygrywać, a „jak trwoga to do Boga”. Ale ja w ten sposób proszę, żeby nic mi się nie stało, a po walce za to dziękuję, bez względu na wynik, czy schodzę z maty jako wygrana, czy jako przegrana. Kontuzja to najgorsze, co może mi się przydarzyć i zawsze bardzo się tego boję. Bo zdrowie dla mnie jest najważniejsze.

Podobno mężczyźni boją się silnych kobiet… Czy czuje Pani szczególny respekt ze strony płci przeciwnej?

S.P.: Myślę, że nie tyle respekt, co raczej podziw. Mężczyźni bardzo doceniają to, co robię i ile muszę włożyć w to pracy. Pod względem anatomicznym i fizjologicznym kobieta nigdy nie dorówna w tym sporcie mężczyźnie. Jeśli trenowałabym balet, to fakt, że jestem kobietą, przemawiałby na moją korzyść, ponieważ kobiety z natury są bardziej giętkie i rozciągnięte. Natomiast w sportach walki potrzebna jest siła, wytrzymałość i dynamika. Żadna dziewczyna nigdy nie będzie w stanie osiągnąć takiego poziomu, jak mężczyzna, zakładając, że ich częstotliwość treningu będzie taka sama. Dlatego jest to na pewno cięższy sport dla kobiet, tym bardziej, że na treningach walczę głównie z mężczyznami. Wiadomo, że jeśli kolega z klubu ze mną przegra, to nie jest zadowolony, ale myślę, że to zdrowa rywalizacja, która podnosi poziom, bo on później robi wszystko, żeby drugi raz nie przegrać z „babą” (śmiech).

Na co dzień pracuje Pani jako nauczycielka wychowania fizycznego – czy jako mistrzyni jiu jitsu urozmaica Pani zajęcia swoich podopiecznych?

S.P.: Tak, jak już wcześniej mówiłam, praca w szkole to było moje marzenie, więc realizuję się w tym w 100%, dlatego z łatwością przychodzi mi to, co robię. Mam luźny kontakt z uczniami, z niektórymi wręcz rewelacyjny. Zdarza się, że jeszcze przed lekcjami potrafię zupełnie spontanicznie zorganizować grupę moich uczniów na basen. Na pewno na moim w-fie jest inaczej. Salta i gwiazdy to norma. Oczywiście nie wszyscy muszą je robić, ale dzieci chętnie ćwiczą. Zdecydowanie na moim w-fie nie mam problemu z frekwencją. I udawanym brakiem stroju – dzieci zapominają go dosyć często a mimo to proszą mnie, żeby mogły ćwiczyć. To pokazuje mi, że lubią moje lekcje – co mnie bardzo cieszy.

Plany na nowy, 2017 rok? A może tylko noworoczne postanowienia?

S.P.: Nie uznaję czegoś takiego. Mam swoje cele, plany, marzenia, które krok po kroku realizuję i nie potrzebuję do tego nowego roku. Ciągle skreślam z mojej listy osiągnięte cele i dopisuję nowe. Taki syndrom sportowca. Ja mam ciągle jakieś pomysły, sama sobie narzucam ogromne tempo. Organizacja I Gali Judo Kids, studia podyplomowe, kursy, organizacja obozów, noce na macie, Szlachetna Paczka… Ciągle mi mało. Ale naprawdę, mnie to nie męczy, ja to kocham! W ten sposób się realizuję i dzięki temu jestem szczęśliwa.

O czym jeszcze marzy kobieta tylu sportowych sukcesów?

S.P.: Lista marzeń jest długa, znajomi i rodzina śmieją się, że nie potrafię wysiedzieć na miejscu. Ciągle coś realizuję i robię, nie zatrzymując się w miejscu ani na chwilę. Po kolei skreślam z listy zrealizowane cele i spełnione marzenia. Ale najbardziej chyba marzę o tym, żeby doba miała 48 godzin (śmiech) oraz o tym, żebym ja i moi bliscy byli zdrowi.

Dziękuję za rozmowę!

Mistrzyni z Wodzisławia Śląskiego na swoim koncie ma już kilkanaście medali z krajowych i międzynarodowych zawodów, m.in.:

– Emiraty Arabskie (Abu Dhabi), rok 2014 – 1. miejsce w World Pro,
– Warszawa, rok 2015 – 1. miejsce na Mistrzostwach Polski,
– Wrocław, rok 2016 – 3. miejsce na Mistrzostwach Świata,
– Francja, rok 2016 – 2. miejsce w Pucharze Europy,
– Cypr, rok 2016 – 2. miejsce w Pucharze Świata,
– Niemcy, rok 2016 – 3. miejsce w Pucharze Europy,
– Węgry, rok 2016 – 3. miejsce w Mistrzostwach Europy,
– Kraków, rok 2016 – 1. miejsce w Pucharze Polski,
– Konin, rok 2016 – 1. miejsce w Ogólnopolskim Turnieju,
– Konin, rok 2016 – 1. miejsce w Mistrzostwach Polski,
– Kraków, rok 2016 – 1. miejsce w Pucharze Polski.

Brązowy medal Mistrzostw Świata w jiu jitsu, zdobyty w zeszłorocznych zawodach we Wrocławiu, Sandra Pniak zdecydowała się przeznaczyć na aukcję dla WOŚP. Licytację tego wyjątkowego krążka znajdziecie w serwisie Allegro, pod tym linkiem.

Katarzyna Krentusz
Na zdjęciu: Sandra Pniak podczas I Gali Judo Kids (fot. facebook.com).