Okazuje się, że napastnik, który oddał sześć strzałów w kierunku grupy ludzi i zranił jedną z nich od dawna miał problemy z prawem, a ludzie bali się go.
Nocna strzelanina na ul. Żółkiewskiego wstrząsnęła raciborzanami. Sześć strzałów zgruchotało przeświadczenie wielu mieszkańców o "bezpiecznym i spokojnym" Raciborzu. Jak doszło do zdarzenia? Czy zajścia można było uniknąć? Kim był napastnik?
Niechciany element
Napastnik był częstym gościem lokalu. – Mieszka niedaleko, dlatego przychodził do nas. To był niechciany element, który psuł interesy. Gdy pojawiał się w lokalu, połowa gości od razu wychodziła – mówi współwłaściciel pubu, przed którym doszło do strzelaniny, Łukasz Wiśniewski.
W nocy kiedy doszło do strzelaniny (1/2 listopada), późniejszy strzelec był w lokalu, ale wyszedł wcześniej. Wrócił, kiedy dowiedział się, że pub odwiedził jego "wróg". – Gdyby dostał cynk, że jego wróg przyszedł do któregokolwiek innego lokalu, to pewnie tam stałoby się to, co stało się u nas – dodaje zniesmaczony sytuacją Wiśniewski. Zatrzymany 34-latek był w przeszłości karany za wymuszenia rozbójnicze. Z więzienia został zwolniony warunkowo. Odpowie za nielegalne posiadanie broni oraz usiłowanie zabójstwa.
Zła fama
Wielu mieszkańców pobliskich domów i bloków narzeka na niewygodne sąsiedztwo – proszą o interwencje policję, straż miejską, władze miasta. Łukasz Wiśniewski twierdzi, że wraz ze swym wspólnikiem zrobili wiele, aby lokal przestał "straszyć".
– Problemy były, ale z poprzednim lokalem, który tutaj się znajdował. My przejęliśmy to miejsce od stycznia tego roku i postawiliśmy w pierwszym rzędzie na poprawę bezpieczeństwa. Zamontowaliśmy monitoring, nie tolerujemy narkotyków i dilerów. Od momentu, kiedy prowadzimy pub, nie doszło w nim do żadnych awantur, wyłączając obecną i tę sprzed dwóch tygodni, kiedy ten sam człowiek co teraz strzelał, pobił jednego z klientów. Zrobiliśmy również palarnię wewnątrz lokalu, aby nasi klienci nie wychodzili na zewnątrz, żeby nie skarg na hałas – mówi Wiśniewski i dodaje, że miejsce przestało straszyć, że przychodzą do niego normalni goście, osoby starsze, dziewczyny. – Każdy kto raz do nas przyszedł, wrócił, bo miejsce jest przyjemne – kwituje.
Odpowiedź władz
Kontrowersyjnym w całej sprawie jest… czas. Lokal znajduje się w strefie, w której zgodnie z miejską uchwałą, lokale mogą być otwarte do godz. 22.00. Do strzelaniny doszło po godz. 1.00 w nocy, a więc długo po teoretycznej godzinie zamknięcia. Czy zatem, gdyby prawo ustanowione przez radę miasta było respektowane, strzelaniny udałoby się uniknąć?
– W przypadku lokali działających na osiedlach mieszkaniowych czy zabudowie jednorodzinnej obowiązują pewne reguły i powinno się je egzekwować. Niestety to dość trudne, zwłaszcza na osiedlach. Nie wiązałbym zajść z 2 listopada z prowadzeniem lokalu – komentuje sprawę prezydent Mirosław Lenk. – To raczej klienci nie potrafiący zachować ciszy nocnej są bardziej dokuczliwi dla okolicznych mieszkańców niż sam lokal – dodaje.
/Wojciech Żołneczko/