Członek naszego klubu nie może być przypadkową osobą, ponieważ wiąże się to z różnymi konsekwencjami, które odbijają się na całej grupie.
Redakcja: Jak się zaczęła wasza przygoda z motocyklami?
Janusz „Kościelny”: Z tym trzeba się urodzić i jest to przekazywane w genach, bo mój syn też zaczął jeździć. Moja przygoda zaczęła się, kiedy miałem 10 lat i pierwsze motocykle WSKę Junaka.
Rafał „Bulik”: Wszystko się zaczęło w dzieciństwie. To trzeba pokochać, połknąć bakcyla i jak się już zachoruje, nie ma odwrotu.
Adam „Buldi”: Przypomniała mi się taka stara domowa historia. Tata wiózł mamę na porodówkę na motorze, czyli prawie się urodziłem na motorze. Żeby być motocyklistą trzeba to mieć w sobie i w genach. Nie jest sztuką kupno motocykla, bo akurat ma się na to pieniądze. Samo posiadanie motocykla, jazda na nim, tym bardziej zależna od pogody, nie jest byciem motocyklistą. Liczy się zaangażowanie w to, co robimy, a nie chęć pokazania się. My, jeśli chcemy gdzieś wyruszyć, to jedziemy bez względu na pogodę, nawet zimą.
R: Skąd pomysł na nazwę Hanysy?
J: Na początku jeździliśmy sobie dla przyjemności i nie byliśmy zrzeszeni. Z czasem zaczęło mnie denerwować, że nie mamy żadnej siedziby. Cztery lata temu wymyśliłem nazwę „Hanysy”, do której później zostało dopisane Pszów i tak zostało. Załatwiłem formalności z burmistrzem, dyrektorem MOK-u, w którym mieliśmy swoją siedzibę… od tego czasu działamy i rozwijamy się.
R: Ile osób w tej chwili zrzeszacie i jak wyglądają wasze spotkania?
A: Obecnie klub liczy 33 osoby. W naszym House Clubie spotykamy się w czwartki i piątki, z czego piątek jest dniem otwartym dla wszystkich. Każdy może przyjść, posiedzieć wypić z nami piwo, zadać pytanie. Natomiast z wyjazdami jest różnie, zazwyczaj przypadają one na weekendy. Ważny jest cel, który nam przyświeca. Jesteśmy w większości z Pszowa i staramy się, żeby ten dobry Pszów, gdzieś tam się przewijał. Żeby to miasto nie umarło.
R: Logo Hanysów różni się od swojej pierwotnej wersji? Z czego wynikają wprowadzone w nim zmiany?
A: Logo powstało, gdy Janusz zebrał pierwszą ekipę, która zawiązała się w Pszowie. Czaszki, czerwono-niebieskie skrzydełka, nazwa Hanysy… z takich elementów się składało, a później ewoluowało głównie pod kątem kolorystyki. Pierwszy etap zmian polegał na dopracowaniu graficznym. Później do Hanysów zaczęli dochodzić nowi członkowie, grupa się rozrastała, dlatego też kluby zrzeszone w KPKM zaprosiły nas na spotkanie, żebyśmy się zdeklarowali co do barw, bo one określają przynależność każdego motocyklisty. W 2013 roku pojechaliśmy na kongres klubów motocyklowych z nastawieniem, że wstąpimy do tego związku i musieliśmy zrezygnować z dotychczasowych barw, ponieważ inne kluby nosiły podobne kolory i nie zgodziły się, byśmy nosili takie same, gdyż moglibyśmy być mylnie identyfikowani. Często przy różnych incydentach, rozpoznaje się człowieka po barwach, które nosi. Po kongresie zmodyfikowaliśmy kolory. Zrezygnowaliśmy z czerwieni i zostały tylko niebieskie, które następnie musiały zostać zatwierdzone przez całą brać motocyklową.
R: Co trzeba zrobić? Jakie warunki należy spełniać, żeby dołączyć do Hanysów? Istnieje specjalny system rekrutacyjny?
A: W jakiś sposób trzeba przeprowadzać selekcję. Przychodzi ktoś nowy, kogo my nie znamy, a kto ma reprezentować nas wszystkich na zewnątrz. Dlatego na początku obserwujemy nową osobę, pod kątem tego, czy się do nas nadaje, czy możemy obdarzyć ją zaufaniem. Członek naszego klubu nie może być przypadkową osobą, ponieważ wiąże się to z różnymi konsekwencjami, które odbijają się na całej grupie. Mamy jakieś etapy, przez które każdy musi przejść. Jednak grunt, żeby być sympatycznym człowiekiem, który chce się zaangażować, bo sama jazda na motocyklu nie wystarcza. Organizujemy różnego rodzaju imprezy, dlatego trzeba mieć czas, żeby zrobić cokolwiek np. dla dzieciaków. Poza tym, trzeba nauczyć się przemieszczać w grupie, opanować system znaków, za pomocą którego się porozumiewamy w trosce przede wszystkim o bezpieczeństwo.
R: Istnieje sporo stereotypów na temat motocyklistów. Ludzie nazywają was „dawcami”, krytykują głównie szybkość, z jaką poruszacie się po drogach, zachowują wobec was dystans. W jaki sposób staracie się walczyć z uprzedzeniami?
A: W statucie mamy zapisane, że jeździmy oznakowani, w kamizelkach. Jest też grupa zabezpieczająca przejazd. Przez 5 lat nie mieliśmy żadnego wypadku. W całej naszej historii pojawiły się tylko dwa niegroźne zdarzenia, wypadki drogowe spowodowane piaskiem na drodze, w których nikt nie ucierpiał.
R: Jesteśmy spokojni i delektujemy się jazdą.
A: W Pszowie wprowadziliśmy zmiany już jakiś czas temu. Na początku faktycznie mijano nas szerokim łukiem. Jednak mieszkańcy oswoili się z nami i teraz, kiedy zbieramy się pod MOK-iem, ludzie zatrzymują się, zagadują, sadzają dzieci na motocyklach i jest to dla nich wielka frajda. Poza tym staramy się działać i pokazać z jak najlepszej strony. Organizujemy Dzień Dziecka, opiekujemy się dwoma miejscowymi świetlicami, „Gniazdo” i „Radość”. W tym roku chcielibyśmy zrobić Dzień Dziecka już po raz trzeci. Zawsze staramy się zaangażować jeszcze innych do współpracy.
R: Zaangażowaliście się także w Ogólnopolską Akcję Krwiodawstwa Motoserce. W jakich jeszcze większych charytatywnych przedsięwzięciach bierzecie udział?
A: Motoserce współorganizowaliśmy po raz pierwszy. W samym Pszowie udało się zebrać 14,5 litra krwi, co jest wielkim sukcesem. Poza tym, co roku angażujemy się także w zbiórkę pieniędzy na rzecz Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Pomagamy zorganizować tę imprezę w Pszowie, ale także działamy na allegro. Wystawiamy na aukcjach wyjazdy z hanysami i cieszą się one coraz większą popularnością. Z roku na rok sprzedajemy więcej wyjazdów za rozsądniejsze pieniądze. Jedni czują satysfakcję, bo wpłacili jakąś sumę na dobry cel, ale są tacy, którzy czerpią przyjemność z samego wyjazdu. Z tego zrodziło się też kilka dłuższych przyjaźni. Ludzie do nas wracają.
R: Jakie są wasze plany na najbliższą przyszłość, jeżeli chodzi o jakieś większe motocyklowe wyprawy?
A: My jeździmy w zasadzie cały czas. Odwiedzamy się wzajemnie z innymi klubami, ponieważ wyrażamy w ten sposób szacunek wobec nich. Natomiast z dłuższych wojaży… w tym roku dwie grupy jadą dookoła Polski, wzdłuż granic kraju w różnych terminach. Jedni chcą przejechać jak najwięcej kilometrów, w jak najkrótszym czasie. Zaś druga grupa chcę tę wyprawę połączyć z organizowanymi w tych terminach zlotami. Mają zamiar wpadać do house clubów, taki jak nasze, odwiedzać kluby z różnych miejscowości, nawiązać nowe kontakty. Na razie nie udało nam się zrobić wyjazdu po Europie, ale to jest tylko kwestia czasu. Ja w tym roku planuję przejechać przez Włochy i wrócić przez Bałkany.
R: Które z dotychczasowych wypraw utkwiły w waszej pamięci?
J: Wybraliśmy się z synem na 700-lecie bitwy pod Grunwaldem. To z takich poważniejszych wypraw, a poza tym… wszystkie zloty.
A: Takich wypraw było mnóstwo. Z reguły fajne wyprawy to są zloty. Wyjeżdża się w piątek i wraca się w niedzielę popołudniu. Cała ta otoczka, to, że coś się dzieje, nie jest najważniejsze. Najistotniejsze jest to, że na zlocie ponownie spotyka się człowieka, którego poznało się jakiś czas temu. Jest kilka takich miejsc, do których bardziej lubimy jeździć. Każdy dopasowuje się do jakiegoś zlotu, czuje się dobrze na konkretnej imprezie, w konkretnym miejscu.
R: Sukcesywnie poszerzacie działalność Klubu. Przenieśliście siedzibę z MOK-u do House Clubu. Co ciekawego u was i z waszym udziałem będzie się działo w najbliższym czasie?
A: Organizujemy sobie ogród za Hause Clubem, żeby było takie miejsce, gdzie po wyprawie możemy zjechać, usiąść, pogadać. Czeka nas też organizacja Dnia Dziecka. Później planujemy oficjalne otwarcie House Clubu. Nadal aktualny jest konkurs na wykonanie graffiti na ścianach naszej siedziby. Bliższe informacje znajdują się na stronie internetowej klubu www.hanysypszow.pl. Poza tym, z końcem lata odbędzie się zlot. To już czwarty, który organizujemy. W tym roku zaprosiliśmy m.in. Oberschleisen i wiele innych ciekawych kapel. Co więcej? Zamierzamy jeździć, jeździć i jeszcze raz jeździć.
Rozmawiała Anna Zganiacz