Usłyszała: ma pani 3 miesiące życia. Od tej chwili minęły prawie 2 lata.
Joanna Maciejska-Tul była zdrową, pogodną, pełną życia kobietą, matką i żoną. Miała plany na przyszłość. Uwielbiała śpiewać. Wiele lat pracowała jako pielęgniarka w raciborskim szpitalu. Kochała swoją pracę i kontakt z ludźmi. Jedna wiadomość zmieniła całe jej dotychczasowe życie. Na to nie da się przygotować. Tego nie można przewidzieć. Dziś pani Asia nie planuje i każdego poranka dziękuje Bogu za to, że dał jej jeszcze jeden dzień życia.
"Wiedziałam, że umieram"
Diagnoza trwała ponad rok. Mimo tego, że już w pierwszym badaniu rezonansowym okazało się, że pani Asia ma guza na trzustce to lekarze lekceważyli jej chorobę. – Przypuszczam, że stało się tak dlatego, że choroba od początku trochę mnie oszczędzała. Wyglądałam dobrze. Miałam objawy w ogóle niesugerujące poważnej choroby. Po prostu odbijało mi się po jedzeniu. Miałam niestrawność i czułam dyskomfort w brzuchu – wspomina. Usunięto jej pęcherzyk żółciowy i po kilku tygodniach pani Asia zrobiła się cała żółta, a guz miał już 10 cm. Trafiła do kliniki w Katowicach. Lekarze wykonali operację i pobrali wycinki do badań, jednak tak naprawdę już wiedzieli, że nie będą mieć dobrych wieści. Nowotwór trzustki – brzmiała diagnoza. Nowotwór złośliwy i nieoperacyjny. – Proszę poukładać sobie wszystkie sprawy. Zostały pani najwyżej trzy miesiące życia – mówili lekarze. Pierwsza myśl? – Wyparcie. Chociaż już wtedy byłam w ciężkim stanie to nie mogłam w to uwierzyć. Ja mam raka? Mam 43 lata, dwójkę dzieci, męża. Niedawno kupiliśmy dom, mieliśmy tyle planów, a ja mam umierać? Niestety wiedziałam, co mnie czeka. Pracowałam w szpitalu i wiedziałam jak to się kończy. Wiedziałam, że umieram. Później zaczęłam zastanawiać się nad tym, co mam robić. Zwołałam przyjaciół, zresztą nie musiałam ich zapraszać, bo oni od samego początku choroby byli razem ze mną i zaczęłam im mówić, w czym mają mnie pochować, jak zaopiekować się moim domem, dziećmi, mężem. Zaczęłam zastanawiać się nad tym, dlaczego akurat rak trzustki? Pytałam sama siebie: dlaczego nie rak piersi albo jajnika? Z nimi są większe szanse, mogłabym wygrać. Tutaj nie mam nic do powiedzenia – opowiada pani Asia.
"Była we mnie chęć do życia"
Lekarze mówili, że nie ma żadnych szans. Jednak w pani Asi była ogromna chęć do życia. Chociaż leżała w łóżku i czuła się coraz gorzej to szukała. Szukała dla siebie ratunku. Nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby zostawić swoją rodzinę i przyjaciół. – W takich momentach człowiek chwyta się wszystkiego – tłumaczy pani Asia. Były odwiedziny u szamanki, poszukiwania cudownych lekarstw. – Szukałyśmy z przyjaciółkami w Internecie. Tego jest naprawdę wiele. Jest również wielu oszustów, którzy po prostu żerują na chorych na raka. Zawsze stałam na stanowisku, że konkretną chorobę powinno leczyć się tylko przeznaczonymi do tego lekami. Ale wtedy wierzyłam w cudowne właściwości huby syberyjskiej, piłam różne wyciągi, jadłam chińskie grzybki, piłam soki z buraków. Wydałam nawet kilkaset złotych na drewniane kartoniki, które mają odciągać złe moce. Do dzisiejszego dnia pod poduszką mam chusteczkę oraz ziemię z grobu Sługi Bożej Siostry Marii Dulcissimy i w dalszym ciągu wierzę w jej moc. W momencie, kiedy ma się przed oczami własną śmierć to wierzy się we wszystko. Oddałoby się wszystkie pieniądze za to, aby podtrzymać to życie – mówi. Po powrocie z Katowic pani Asia trafiła do lekarki, której jak sama mówi, zawdzięcza życie. – To ona powiedziała mi, że damy radę i trzeba spróbować chemioterapii – dodaje. Na leczenie raka trzustki chemioterapią reaguje tylko niewielki procent chorych. Mówiono, że potrzeba cudu. W tym przypadku chemioterapia była także ogromnym zagrożeniem, gdyż stan pani Joasi był na tyle ciężki, że chemia mogła ją zabić. Jednak spróbowała. – I tak miałam umrzeć, więc co miałam do stracenia – myślała. Okazało się, że chemioterapia pomaga. Pierwsza, druga, trzecia… i pani Asia wracała do siebie. Po kilku miesiącach okazało się, że guz się zmniejsza. Podczas wizyty kontrolnej w Katowicach lekarze nie mogli uwierzyć, że widzą pacjentkę. – Wszyscy myśleli, że już nie żyję. Usłyszałam od lekarza, że "niezbadane są wyroki boskie" – mówi pani Asia. Jednak guz nadal był. Nadal naciekał i stanowił zagrożenie. Wtedy pojawiło się światełko nadziei. Był nim nano nóż. Eksperymentowano go w Katowicach. To najnowocześniejsze urządzenie, które stosuje się w przypadkach, gdzie leczenia operacyjnego nie można zastosować. Warunkiem jest tutaj brak przerzutów. Pani Asia bez wahania poddała się zabiegowi. Znów ryzykowała życiem. Mimo, że operacja zakończyła się powodzeniem to jednak guza nie udało usunąć się do końca. Zrobiono to podczas kolejnej operacji. – Trafiłam do świetnych specjalistów. Była to jedna z najcięższych operacji.. Profesorowi jednak udało się usunąć całą głowę trzustki z rakiem i dwunastnicę, ale zostały marginesy, gdzie został mi nowotwór , oraz pojawiły się przerzuty na jajniku. Guz rósł w strasznym tempie. Trafiłam do bardzo dobrego specjalisty i wszystko skończyło się dobrze – opowiada pani Asia. – W ogóle w czasie swojej choroby miałam szczęście do lekarzy. Trafiłam na prawdziwych specjalistów. To im zawdzięczam życie. Bardzo im za to dziękuję – dodaje.
"Siłę dała mi rodzina"
To były najgorsze momenty w życiu pani Asi. Co dało jej wówczas siłę do walki? – Rodzina i przyjaciele. Nie bałam się śmierci, ale bałam się tego, że zostawię dzieci. Zastanawiałam się nad tym jak sobie poradzą. Chciałam dożyć ważnych wydarzeń w życiu moich dzieci, zobaczyć wnuki. Dużym wsparciem byli dla mnie przyjaciele. Nie wiedziałam, że mogą się tak dla mnie poświęcić. Często miałam dość. Leżałam, wymiotowałam, nie chciało mi się wstawać, nie chciało mi się z nimi rozmawiać, a oni przychodzili, pomagali mi, wspierali zagadywali mnie, podtrzymywali mnie na duchu i dawali mi siły do walki. Dziś im za to bardzo dziękuję. Dzięki nim nie wpadłam w depresję – opowiada pani Asia. Zdarzały się także osoby, które w czasie choroby odsunęły się na jakiś czas. – Ja się nie dziwię. Ludzie nie wiedzą, o czym rozmawiać z osobami chorymi na nowotwór. Nie wiedzą czy ich pocieszać czy razem z nimi płakać. Wydaje mi się, że boją się też tego, że patrząc na tego chorego przeniosą to później na swoją rodzinę. Boją się, że będą myśleć o tym chorym człowieku, o tym czy także ich to może spotkać – dodaje. Pani Asia często spotyka się z osobami chorymi na nowotwór. Kiedyś poproszono ją nawet, aby opowiadała o tym, co ją spotkało innym pacjentom chorym na raka, przebywającym w szpitalu. Jej historia, siła walki jest ogromną motywacją dla innych. Osoby chore nie wiedzą, co ich czeka. Boją się. Jednak często strach ten nie jest strachem przed chorobą czy śmiercią. – Ostatnio spotkałam kobietę. Ona jest na początku walki z chorobą. Boi się lekarzy, szukania specjalistów, wyjazdów, stania w kolejkach, czekania na wyniki. Boi się, że jeśli dzisiaj zadzwoni do jakiegoś profesora to on ją umówi na wizytę dopiero za dwa, trzy tygodnie. Boi się szpitali i jeżdżenia, bo naprawdę jest to męczące. Ja też wiele się najeździłam, szukając pomocy – opowiada pani Asia. – Chciałabym pomóc osobom chorym, podzielić się swoimi doświadczeniami. One potrzebują, aby ktoś nimi pokierował. Potrzebują kontaktu z innymi chorymi. Sama także szukałam tego kontaktu. Do tej pory to robię. Oczywiście nie po to, aby osoby chore pocieszać, ale po to, aby je zmotywować, żeby wymienić się doświadczeniami. Chory musi zebrać w sobie naprawdę wiele siły do walki z nowotworem. Trzeba być gotowym na to, że włosy będą wypadać, paznokcie odpadać. Trzeba być gotowym na złe samopoczucie, na zły stan fizyczny, na ból Ja w rozmowach z chorymi zwracam na to uwagę oni muszą wiedzieć, co ich czeka – dodaje. Ważne jest to, aby zaufać odpowiedniemu lekarzowi. Często nie jest to takie proste. – Ja akurat miałam to szczęście, że po wielu niepowodzeniach, jakie miałam na początku, trafiłam do odpowiednich lekarzy, którzy się mną zajęli. Nie można bać się leczenia i chemioterapii. Nie wolno wierzyć w te bzdury, które piszą w Internecie o chemioterapii. Na moim przypadku widać, że to działa. Mimo tego, że miałam tylko kilka procent szans to jeszcze żyję. Chemia mi pomagała – opowiada pani Asia.
"Dziękuję za każdy dzień"
Choroba nowotworowa zmienia wszystko. Trzeba zebrać w sobie siłę do walki i wierzyć w to, że ta walka przyniesie efekty. Pani Joanna zaryzykowała – najpierw biorąc chemioterapię, później poddając się operacjom. Nie poddała się. Chciała żyć. Była otoczona życzliwymi ludźmi. Mimo tego, że wszyscy lekarze mówili, że nie ma żadnych szans, że leczenie nie przyniesie efektu to próbowała. – Najważniejsza jest wiara. To nie my decydujemy o tym czy będziemy na tym świecie czy też nie. Nie można się załamywać. Na początku jest oczywiście szok, ale trzeba się podnieść. Nie wolno brać przykładów z książek. Gdybym na to patrzyła to już dawno powinno mnie tutaj nie być. Osoby chore na nowotwór trzustki przeżywają najwyżej rok. Ja tutaj jestem i czuję się dobrze. Żyję – opowiada pani Asia. Jednak do dnia dzisiejszego drży, że choroba powróci. Sama o sobie mówi, że jest tykającą bombą, która w każdej chwili może wybuchnąć. – Lekarze mówią, że raka trzustki nie da się wyleczyć. Mówią, że to cud, że funkcjonuję. Zobaczymy jak to będzie. Nie wierzę w to, że mogę wygrać z tą chorobą, ale wierzę, że mogę przedłużyć sobie życie. Zaprzyjaźniłam się z rakiem. Traktuję to jak każdą inną, przewlekłą chorobę – dodaje. – Może pół roku, może rok, a może dwa? Kiedy zachorowałam to prosiłam Boga o to, aby przeżyć rok. Żyję prawie dwa lata. Jest to dla mnie ogromnym cudem. Oczywiście są gorsze dni, ale wtedy biorę mikrofon i śpiewam. Hobby także pomaga w chorobie – opowiada. Każdego ranka wstaje i dziękuje Bogu za to, że przeżyła noc i ma okazję przeżyć kolejny dzień. Mimo, że nie pracuje to wypełnia dni codziennymi obowiązkami. – Przez tą chorobę wiem, co jest najważniejsze. Wcześniej pracowałam, śpiewałam. Wszystko robiłam w biegu. Nie miałam na nic czasu. Nie miałam czasu na to, aby spotkać się z koleżankami. Zawsze miałam coś innego do zrobienia. W tej chwili, jeśli ktoś mnie zaprasza to idę. Chcę jak najwięcej czerpać z tego życia. Znajduję na wszystko czas, bo nie wiem ile mi go zostało. Ludzie naprawdę nie doceniają tego, że są zdrowi. Czy naprawdę musi stać się coś złego, abyśmy zaczęli dostrzegać to, co najważniejsze? Czasami nawet zapominam o tym, że jestem chora. Zdarza mi się myśleć, że to, co mi się przytrafiło to był jakiś zły sen. Jednak każdego dnia, kiedy czuję się gorzej to myślę, że to już koniec. Boję się – przyznaje pani Asia. – Ale zawsze towarzyszy mi ta myśl, że mam dla kogo żyć. Mam plany. Jednak nie są to już takie plany jak kiedyś. Przed chorobą myślałam innymi kategoriami. Dziś nie planuję tego co będzie za 10, 20 lat. Myślę, co będę robić dziś, jutro, może za tydzień. Myślę, ale nie mam planów mocno wybiegających w przyszłość. Chciałabym ,aby ta historia była dla wszystkich chorych na raka apelem, że nie wszystko jest stracone, że nie można sie poddawać, trzeba wierzyć ze będzie dobrze. Trzeba zaufać lekarzom i nie bać się walczyć. Nie bać się chemii i leczenia. Oczywiście sama nie dałabym rady walczyć z chorobą. Dziękuję za wsparcie, za pomoc i za wszystko moim dzieciom i mężowi, mojej rodzinie, moim przyjaciółkom i przyjacielowi. Dziękuję wszystkim lekarzom i koleżankom z oddziału chirurgii, oddziału chemioterapii, oddziału ginekologii i z całego szpitala. Dziękuję lekarzom i pielęgniarkom z Kliniki Chorób Przewodu Pokarmowego w Katowicach Ligocie. Dziękuję wszystkim, którzy trzymają za mnie kciuki i wspierają pozytywną energią, a wszystkim chorym życzę wiary, nadziei na lepsze jutro i siły do walki – dodaje
/Paulina Krupińska/
/publ. a/