Z Rydułtów pod wieżę Eiffla– czyli jak zrealizować swoje marzenia

2
298
Jacek Laszczyński, spełnianie marzeń

Dlaczego warto spełniać marzenia?

Żeby na łożu śmierci można było odejść z uśmiechem na ustach. I ze świadomością, że te chwile, które się dostało, nie były zmarnowane, tylko zostały wykorzystane w odpowiedni sposób i że osiągnęło się w życiu coś więcej niż jakieś „płaskie” przeżycia.

Niezły początek. Rozmowa o realizowaniu planów, a tu w pierwszym zdaniu opowiadasz o śmierci…

Nie chodzi mi o myślenie o śmierci w sensie negatywnym czy ponurym. Świadomość tego, ze życie może się skończyć właściwie w każdej chwili, traktuję jako motor napędowy. Warto sobie zadać pytanie: czy gdybym jutro umarł, to czy byłbym zadowolony z tego jak wygląda moje życie? Jeżeli nie, to znaczy, że faktycznie trzeba się wziąć do działania, nie patrzeć na innych i krok po kroku zacząć realizować swoje marzenia.

No właśnie. Początek roku to czas robienia postanowień – większość osób jest w tym świetna. Tylko co zrobić, żeby te nasze plany nie pozostały tylko planami?

Najtrudniej jest cokolwiek zacząć. Bo pojawia się w głowie jakiś pomysł i … często na tym się kończy. Marzenie, cel trzeba sobie jakoś „zmaterializować”, na przykład zapisać go na kartce.
Ja, pod wpływem różnych książek, zacząłem sobie wypisywać cele do zrealizowania w najbliższym tygodniu i miesiącu, cele na rok i cele na 5 lat. Zacząłem tak robić chyba w liceum i tak krok po kroku doszedłem do tego miejsca, w którym jestem teraz. A więc planowanie to jest jedna sprawa. A druga, bardzo dla mnie ważna, kwestia to wiara. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jeżeli wierzę w Boga, to nie mogę ciągle się bać i zamartwiać, bo przecież On nade mną czuwa i prowadzi mnie przez życie.


Do strachu jeszcze za chwilę wrócimy, ale teraz chciałabym jeszcze pozostać przy realizacji celów. Mówisz o planowaniu krok po kroku, ale jak to wygląda w praktyce? Weźmy jako przykład naukę języka. Samo powiedzenie sobie, że chcę, to chyba trochę za mało… Tobie udało się przekuć chęci na praktykę.

Najważniejsze to robić wszystko z pasją. Problem jest na samym początku – trzeba wybrać język, który ci się podoba i który cię pasjonuje. Jeśli nie lubisz jakiegoś języka, to raczej trudno będzie ci się go uczyć, bo nie będzie ci to sprawiać żadnej przyjemności Niemieckiego próbowałem się uczyć w szkole, ale mało co z tego pamiętam. Natomiast francuski zawsze mi się podobał, zawsze mnie pasjonował, a nigdy nie miałem środków na to, żeby iść na jakiś kurs. Miałem troszkę francuskiego na studiach, a potem już wszystko robiłem samodzielnie. Nauka każdego słowa była dla mnie tajemnicą, sprawiało mi radość, że już wiem, co dane słowo oznacza itd.

I od tej radości i ciekawości doszedłeś do sytuacji, że masz dziewczynę Francuzkę i uczysz się we francuskojęzycznej szkole...

Kwestia bycia w związku z dziewczyną Francuzką zmienia wszystko, dlatego, że jak jesteśmy w związku, to nie możemy zostawić sobie jakiegoś słowa na boku, bo każde słowo jest ważne w tej komunikacji (śmiech). Dlatego od kiedy zacząłem się spotykać z moją dziewczyną, to praca ze słownikiem była na porządku dziennym. Potem już się na tyle nauczyłem rożnych słówek, że słownik nie był już tak potrzebny.
Kolejnym motorem było to, że chciałem kontynuować studia, a wiedziałem, że żaden uniwersytet nie przyjmie studenta zagranicznego, który nie zdał jednego z dwóch egzaminów językowych – międzynarodowego DALF/DELF lub państwowego TCF, który składa się z kilku poziomów i kategorii. Ogólna opcja, najbardziej bogata, pozwalająca m.in. na podjęcie studiów magisterskich jest też najbardziej wymagająca – i ja zdecydowałem się właśnie na nią. W momencie, kiedy się zapisałem na egzamin, wiedziałem, że mój test będzie za dwa, trzy miesiące, a jeżeli go nie zdam, to na kolejny mogę aplikować dopiero trzy, cztery miesiące później. Więc każdego dnia wstawałem wcześnie rano i aż do wyjścia do pracy (na 12.30) się uczyłem. Przygotowywałem sobie listę słówek do pracy i gdy np. siedziałem przy przymierzalni [Jacek pracował w sieciowym sklepie odzieżowym – przyp. KC] i nie miałem klientów, to sobie ćwiczyłem odmianę czasowników pod nosem.
Przez ostatni miesiąc przed testem robiłem wszystko co możliwe po francusku, przeprosiłem rodzinę, że będę się mniej kontaktować, żeby mieć jak najmniej styczności z polskim, chodziłem nawet na msze po francusku, żeby ten język był z każdej możliwej strony… Udało mi się zdać ten TCF na poziomie C1, a w niektórych modułach zabrakło mi jednego punktu do poziomu C2…
Osoby z centrum, w którym się zdaje ten egzamin powiedziały, że raczej się nie zdarza, żeby ktoś, kto nie chodzi do nich na kursy przygotowawcze zdawał na takim wysokim poziomie.

Twoja opowieść brzmi jak jedno pasmo sukcesów, ale przecież nie było tak, że wszystko szło jak z płatka. Często jakieś przeszkody czy najzwyklejsze zniecierpliwienie uniemożliwiają nam realizację celów i marzeń. Masz jakieś sposoby, żeby to przezwyciężyć?

Zawsze nadchodzi moment, że coś ci się nie udaje, np. ja miałem tak, kiedy aplikowałem na studia. Z uwagi na to, że jestem osobą z zagranicy, która nie ukończyła wcześniej studiów we Francji, to było mi bardzo trudno dostać się na magisterkę. Na studia licencjackie można się tam dostać dość łatwo, ale ja już byłem po licencjacie w Polsce i nie chciałem się „cofać”. Miałem ogromny problem, bo dużo uczelni odrzucało moje kandydatury i to mnie przede wszystkim dołowało. Myślałem sobie, że spędzę cale życie na kasie w sklepie, a to nigdy nie było moim celem. Ale wiedziałem, że Bóg ma też jakieś plany w stosunku do mnie i że to nie jest przypadek, że nauczyłem się akurat francuskiego, że trafiłem akurat do Paryża, że mnie nie przyjęli na te uczelnie akurat, kiedy miałem decydować, co dalej ze swoim życiem… Siłą rzeczy wróciłem do swoich planów sprzed podjęcia studiów w Polsce, kiedy się zastanawiałem czy perfumy czy PR. A że szkół perfumeryjnych w Polsce nie było, to został PR.


 A dzisiaj…

W zasadzie dzisiaj mógłbym odhaczyć wszystkie cele krótko- i długoterminowe, które kiedyś sobie zrobiłem.
Dzisiaj uczę się w ISIPCA, szkole perfumeryjnej w Wersalu i pracuję w największej światowej firmie produkującej perfumy. Jestem asystentem perfumera – czyli realizuję przygotowane przez niego formuły, tworzę kolekcje zapachowe przez niego zaprojektowane.

Dla wielu osób to, w jaki sposób żyjesz, wydaje się czymś nieosiągalnym. Bo wspomniany już strach, bo obawy przed tym, co powiedzą inni…

Ja nie czuje się jakimś bohaterem. Wyjechałem dlatego, że po prostu chciałem. Fajnie, jak różne osoby ci mówią, że cię wspierają i że fajnie, że ci się udało, ale głupio się czuję jak ktoś mnie traktuje w taki przesadny sposób. Uważam, że każdy może zrobić to co ja, bo nie miałem ani umiejętności językowych, ani jakiś środków finansowych szczególnych, tylko po prostu zacząłem działać. I to jest jedyna różnica. Jak ktoś mówi: „Wow, Jacek, ale ci się udało” albo coś w tym rodzaju, to mu odpowiadam: „Też tak możesz, zacznij działać po prostu i nie bój się tego działania”. Trzeba też sobie powiedzieć, że czyjaś opinia nie ma bezpośredniego wpływu na moje życie. Swoje życie przeżywasz ze sobą od początku do końca, więc musisz siebie lubić, sobie zaufać i robić to, co chcesz, a inni… Jeśli ktoś się odwróci od ciebie, bo robisz coś, co jest niezgodne z jego opinią, to to jest jego problem i trzeba się z tym pogodzić i zostawić to gdzieś na boku.
Różne doświadczenia życiowe pokazały mi, że warto zaryzykować i postawić na siebie – oczywiście nie żeby być okropnym, bezdusznym egoistą, który nikim się nie przejmuje, ale myślę, że zdrowy egoizm to jest cecha, która pozwala na rozwój osobisty.

Katarzyna Czyż
Fot. archiwum Jacka Laszczyńskiego