2 miliony 92 tysiące złotych – dokładnie tyle wynosi kwota netto, za którą władze Wodzisławia Śl. chcą sprzedać „nieruchomość gruntową zabudowaną przy ul. Marklowickiej”, czyli linię sortowniczą, która zamiast stać się lokalnym Eldorado, przyprawia włodarzy o ból głowy. Czy w tym roku uda się im przełamać impas w tej sprawie i wreszcie pozbyć się kłopotu?
A miało być tak pięknie…
– Dzięki tej inwestycji mniej śmieci trafi na wysypisko. Znaczna część odpadów będzie podlegała recyklingowi. Dla Miasta są to konkretne oszczędności. Dodatkowo Służby Komunalne Miasta stają się firmą bardziej konkurencyjną, co w przyszłości, mam nadzieję, będzie miało odzwierciedlenie w opłatach – mówił prezydent Mieczysław Kieca w 2011 r., podczas uroczystego otwarcia linii sortowniczej. Inwestycja kosztowała ponad 1 100 000 zł, ale znaczna część tej kwoty pochodziła z Unii Europejskiej, która udzieliła miastu dotacji w wysokości prawie 935,5 tys. zł. Dodatkowo dzięki wsparciu Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach, miasto otrzymało gwarancję umorzenia pożyczki w wysokości 0,5 mln zł. Oprócz korzyści dla środowiska oraz oszczędności budżetowych, sortownia miała stać się też miejscem pracy nawet dla kilkudziesięciu osób. Jednak stosunkowo szybko okazało się, że ambitne plany samorządowców zostały pokrzyżowane przez władze centralne.
Ustawa śmieciowa – sortownia… do kosza
Wszystko zmieniło się wraz z nowelizacją ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. Nowe przepisy, które weszły w życie 1 lipca 2013 r. uniemożliwiły gminom zarządzanie mechanicznymi sortowniami odpadów. Z tego powodu, po niecałych dwóch latach od oddania jej do użytku, wodzisławska linia przy ul. Marklowickiej stała się dla władz Wodzisławia po prostu balastem. Nie dość, że trzeba było przygotować „plan B” i rozpocząć żmudne (jak się okazało) poszukiwanie nabywcy nieruchomości, to w związku z niedotrzymaniem tzw. okresu trwałości dofinansowanego projektu, który wynosił 5 lat, Urząd Marszałkowski wystąpił o zwrot pozyskanych na budowę pieniędzy. Prezydent Mieczysław Kieca próbował tłumaczyć, że to nie z winy miasta nie udało się kontynuować projektu, ale urzędnicy wojewódzcy nie dali się przekonać. Szczęściem w nieszczęściu był jednak fakt, że nikt nie wymagał od Kiecy zwrócenia całej otrzymanej sumy, a „jedynie” prawie 600 tys. zł. Wynikało to z faktu, że wodzisławska sortownia funkcjonowała przez 705 (z 1827) dni. Włodarze miasta nie zamierzali się jednak poddać i walczyć o swoje racje przed sądem. Na razie nie wiadomo jak i kiedy zakończy się ta sprawa oraz jaką sumę ostatecznie będzie musiało zwrócić miasto, ponieważ, jak informuje rzeczniczka wodzisławskiego magistratu, „obecny termin załatwienia sprawy to 13 marca 2017 r., ale od kilku miesięcy termin ten jest cyklicznie przesuwany o kolejny miesiąc”.
Kup pan linię
Niezależnie jednak od potyczek z Urzędem Marszałkowskim, wodzisławscy samorządowcy zostali niejako zmuszeni do sprzedaży nieruchomości. Kolejne przetargi nie przyniosły jednak oczekiwanych rezultatów. Nawet jeśli jakiś inwestor zgłaszał zainteresowanie zakupem, to wycofywał się przed sfinalizowaniem transakcji. Kolejne ogłoszenie o sprzedaży pojawiło się pod koniec ubiegłego roku, a przetarg zaplanowano wstępnie na kwiecień 2017 r. Przypomnijmy, że na terenie nieruchomości znajduje się budynek hali o pow. użytkowej 664 m2, wiata z kanałem zsypowym, drogi dojazdowe, place i boksy, linia sortownicza do odpadów wstępnie posegregowanych, linia sortownicza do odpadów zmieszanych oraz wiata stalowa na belownice.
Czytaj również komentarz wodzisławskiego magistratu.
/kc/