Podczas podróży doszczętnie spłonął samochód jego marzeń. Niepełnosprawnego uratował kombinezon.
7 czerwca to dzień, który 40-letni Łukasz Kądziołka zapamięta do końca życia. Tego dnia mocno wiało, więc na prośbę mamy założył zielony kombinezon i jak zwykle wyruszył swoim pojazdem CityEL (trzykołowy mikrosamochód elektryczny produkowany przez niemiecką firmę Citycom AG), żeby zwiedzać okoliczne miejscowości. Akumulatory pozwalały mu na pokonanie około 60 km. Jeździł np. do Syryni, Chałupek. Te „małe” podróże pozwalały mu nie tylko zobaczyć ciekawe miejsca czy odwiedzić znajomych. – Podróże po okolicznych miejscowościach dostarczały mi wiele radości i mnóstwa przeżyć, przez co czułem się nie tylko wolny, lecz również niesamowicie samodzielny. Miałem dzięki temu choć trochę namiastki poczucia pełnosprawności – przyznaje Łukasz, zmagający się z niedowładem kończyn górnych i dolnych, spowodowanym przez dziecięce porażenie mózgowe.
Kombinezon na wszelki wypadek
Nie zawsze jeździł w kombinezonie niepalnym, chociaż wiedział, że w Niemczech były przypadki samozapłanu w pojazdach CityEl (informacje o paleniu się tego typu pojazdów uzyskał z niemieckich stron www, po zakupie pojazdu, gdy szukał schematów elektrycznych do City EL, ponieważ przez dłuższy czas zmagał się z problemami serwisu i naprawy pojazdu). Na szczęście w tym feralnym dniu miał go na sobie. Na trasie Samborowice – Pietraszyn doszło do zwarcia instalacji elektrycznej pojazdu. – Cudem, pomimo niepełnosprawności, w ostatniej chwili, kiedy poczułem żar za siedzeniem, udało mi się wypiąć z pasów bezpieczeństwa. Potem, do tej pory nie wiem jakim cudem, ostatnimi siłami podniosłem pokrywę pojazdu i resztkami sił wydostałem się z niego do pobocznego rowu. Gdy samochód zaczął się palić, nikt z obok przejeżdżających osób nie zatrzymał się, aby przynamniej zapytać, co się dzieje. Byłem w tym momencie bezsilny. Zanim zdążyłem wydostać się z samochodu, byłem jeszcze w stanie zadzwonić do domu rodzinnego i poinformować o tym, że z samochodem dzieje się źle. Po upływie około 7-8 minut na miejscu zdarzenia pojawił się mój ojciec, który nie był jednak w stanie ugasić już palącego się samochodu i spłonął on prawie doszczętnie (zostało tylko przednie koło i kilka kabli) – opowiada Łukasz. Do końca myślał nie tylko o tym, żeby ratować swoje życie, ale i pojazd. Wiedział, że utraci niezależność a zakup nowego będzie możliwy tylko dzięki ludziom dobrej woli.
Czytaj więcej: https://raciborz.com.pl/2017/07/12/60-km-wolnosci-lukasza-kadziolki.html