Martyna Kliszewska: Od dziecka miałam potrzebę tworzenia

4
695

O swojej pracy, o radości z tworzenia i początkach artystycznej drogi oraz o rodzinnym domu na Śląsku opowiedziała pochodząca z Radlina aktorka i malarka Martyna Kliszewska.

Jak udaje się Pani pogodzić pracę aktorki i malarki? W jaki sposób obie pasje łączą się ze sobą? Czy któraś z nich jest Pani pierwszą miłością?

Martyna Kliszewska: Jestem szczęśliwa, bo udaje mi się realizować w obu tych aktywnościach twórczych. W tym roku po raz pierwszy udało mi się połączyć pracę sceniczną z moim doświadczeniem malarskim w monodramie „FRIDA. Życie Sztuka Rewolucja”. To pierwszy w Polsce teatralny projekt inspirowany życiem i twórczością wybitnej meksykańskiej malarki Fridy Kahlo. Autor dramatu i zarazem reżyser, Jakub Przebindowski, postanowił stworzyć przedstawienie z pogranicza teatru i video artu. Mogę więc działać jednocześnie jako aktorka i malarka. W czasie przedstawienia pojawiają się projekcje, żywe obrazy, będące przetworzeniem m.in. tematów zaczerpniętych z twórczości Kahlo. Dzięki temu, poniekąd udaje mi się zabrać głos w obu dyscyplinach sztuki i myślę, że łatwiej mi zrozumieć postawę i twórczość tej malarki.

W lutym publiczność Rydułtowskiego Centrum Kultury „Feniks” mogła zobaczyć Panią we wspomnianym już monodramie „FRIDA. Życie Sztuka Rewolucja”. To rola, jak Pani mówi, o szczególnym znaczeniu?

M.K.: Dla aktorki, która, jak ja, również maluje, to zadanie wyjątkowe. Kiedy studiowałam w Krakowie, w Szkole Teatralnej, nie myślałam, że kiedyś przydadzą mi się doświadczenia plastyczne. Moja malarska droga, zakończona podyplomowymi studiami na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi, była tak naprawdę początkiem myślenia o wykorzystaniu na scenie tych doświadczeń. A poza tym, monodram to niezwykły sprawdzian dla aktora. Wymagająca i bardzo trudna forma. Przyznaję, że za każdym razem dużo mnie to kosztuje, ale mam też ogromną satysfakcję.

Po spektaklu widzowie oglądali Pani obrazy… Jakie jest malarstwo Martyny Kliszewskiej? Co wyraża?

M.K.: Trudno samemu komentować własną twórczość. W swoich obrazach staram się przede wszystkim być uczciwa. Wobec siebie i odbiorcy. Uwielbiam kolor i to właśnie on jest podstawą ekspresji, moim nadrzędnym środkiem wyrazu. Często jestem pytana o to, skąd we mnie, Ślązaczce, tyle koloru. No cóż, dla mnie Śląsk był kolorowy zawsze a złożoność naszego pejzażu, w którym miesza się przemysł z naturą, stanowi źródło inspiracji. Tylko ktoś, kto tu mieszka, potrafi to zrozumieć. Może dlatego ten deficyt koloru i światła jest tak widoczny w moich obrazach. Wiem, że ludzie lubią z nimi mieszkać i to jest dla mnie wielka radość.

A jak wyglądały początki Pani artystycznej drogi?

M.K.: Od dziecka miałam potrzebę tworzenia, kreowania świata wokół mnie. Nie wiem, skąd, ale taka byłam i jak widać – to mi pozostało. Rodzice, widząc moje inklinacje, postanowili wysłać mnie do liceum plastycznego, co przyjęłam z radością. Zdałam do bielskiego „plastyka” i to tam moja przygoda ze sztuką rozpoczęła się na dobre.

Życie sztuką i ze sztuki w Polsce wymaga, poza talentem, szczególnej pracy i determinacji?

M.K.: Życie sztuką i ze sztuki wymaga determinacji w każdym kraju i na każdym kontynencie. Myślę, że w tym względzie przybliżamy się do Zachodu, gdzie konkurencja jest ogromna, rynek sztuki nasycony a odbiorca wyedukowany. W Polsce posiadanie obrazu jest ciągle jeszcze postrzegane jako coś ekstrawaganckiego a wejście do galerii sztuki przestrasza. Zresztą i samo słowo „galeria” zmieniło znacznie swoją funkcję. Dzisiaj to głównie galeria handlowa, choć widziałam już galerię wypieków, galerię armatury łazienkowej czy nawet firan. Do galerii sztuki trzeba chodzić. Tak po prostu. Choćby po to, by pooglądać obrazy, rzeźby czy rzemiosło artystyczne. Wciąż zapominamy, że sztuka jest dla ludzi. Kupując jakieś dzieło nie tylko wspieramy artystę, ale też wzbogacamy duchowo siebie, swój dom, swoich najbliższych.

Rydułtowy: Spektakl „Frida. Życie, sztuka, rewolucja” w RCK Feniks
24 lutego Rydułtowskie Centrum Kultury „Feniks” zaprosiło na spektakl pt. „FRIDA. Życie Sztuka Rewolucja”, będący zderzeniem teatru, video art, performance, video teatru, opowiadającym o złożonym i wyjątkowym życiu Fridy Kahlo. W monodramie Jakuba Przebindowskiego w roli głównej występuje pochodząca z Radlina aktorka i malarka – Martyna Kliszewska.

Godzenie wspólnego życia i wspólnej pracy z mężem, reżyserem i aktorem Jakubem Przebindowskim, to również (trudna) sztuka?

M.K.: Przez lata wspólnej pracy udało nam się wypracować język, który pomaga w tworzeniu, aczkolwiek nie zawsze pracujemy razem. Staramy się zachować jakąś równowagę pomiędzy zawodem a zwyczajnym życiem. Nie zawsze się to udaje, bo, zwłaszcza przed premierami czy wystawami, te sprawy angażują nas bardziej… ale czy w innych zawodach, które wykonuje się z pasją i oddaniem, nie jest podobnie? Ważne, by znajdować właściwe proporcje między jednym a drugim, i tyle.

Kiedy myśli Pani o Śląsku, o rodzinnym Radlinie, to…

M.K.: To widzę moją rodzinę, moich najbliższych, dziadka – pasjonata gołębi, moją babcię, rodziców, najbliższych sąsiadów… Całą tę mikrospołeczność, która daje poczucie przynależności, zasady, od których czasem chce się nawet i uciec, ale które głęboko siedzą w człowieku. W mojej rodzinie były silne tradycje powstańcze, gołębiarskie, mój dziadek był nawet mistrzem Polski w gołębiarstwie w 1965 roku. Czuło się śląską tradycję, która dzisiaj ulega zmianie… No ale, takie jest życie. Nadal bardzo lubię tu wracać.

Czy Pani pochodzenie w szczególny sposób wpływa na Pani pracę, twórczość? Czy Śląsk inspiruje?

M.K.: Oczywiście i powiem więcej – poczucie obowiązku, punktualność i pracowitość wyniesiona właśnie ze śląskiego domu niejednokrotnie mi pomaga. Zresztą, na swojej zawodowej drodze ciągle spotykam Ślązaków i od razu to czuję. Jesteśmy sumienni, zorganizowani i staramy się być uczciwi. Lubię pracować z ludźmi stąd.

Dziękuję za rozmowę!

Katarzyna Krentusz

Czytaj również: Spektakl „Frida. Życie, sztuka, rewolucja” w RCK Feniks