„Dziki” temat rozpala opinię publiczną do czerwoności. Podpisywane są petycje, organizowane protesty, sabotowane są polowania. Całemu zjawisku towarzyszy rodzaj histerii w imię solidarności z dzikiem, który ma być odstrzelony z powodu walki z ASF (wirus afrykańskiego pomoru świń). W Polsce przeznaczonych do odstrzału miało zostać 200 tys. dzików. Nikt nie wie, skąd się ta liczba wzięła…
Ogromne larum podniosło się po wieści, jakoby w Polsce od gradu kul miało paść 200 tysięcy Sus scrofa. Wedle informacji dostępnych na stronach Polskiego Związku Łowieckiego, od lat w Polsce zabija się rocznie około 200 tys. dzików. Dla przykładu, w sezonie 2008/09 było to 201 tys., a w rekordowym 2015/16 nawet 310 tys. Czy wtedy był słyszalny głośny, społeczny, nomen omen, kwik? – Cała ta medialna nagonka odbiła się na nas – myśliwych. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak ważna jest odpowiednia gospodarka łowiecka. Myśliwi dbają o zachowanie równowagi w ekosystemie, a robi się z nas morderców. Ilość dzików przeznaczonych do odstrzału z powodu ASF (wirus afrykańskiego pomoru świń) nie odstaje zbytnio od dotychczasowych limitów. Nie wiem, dlaczego teraz zrobiła się z tego wielka sprawa? – mówi raciborski myśliwy, który chce zachować anonimowość. – Wiadomo, zdarzają się również między nami czarne owce, ale takie jednostki staramy się szybko eliminować. Osobiście nie znam w moim kole łowieckim osób, które strzelałby do ciężarnych loch czy warchlaków, to wydaje mi się być obrzydliwe, zresztą nie tylko mi, a obowiązujące prawo pozwala nam na to – dodaje. To niestety prawda. W gabinetach ministerialnych zrodził się pomysł, aby wypłacać myśliwym 650 zł za strzelenie samicy dzika w ciąży bądź prowadzącej młode! Cel – skuteczniejsza walka z nadmierną populacją dzików, która zdaniem polityków jest odpowiedzialna za rozprzestrzenianie się wirusa ASF. – Mam nadzieję, że w kręgu naszej łowieckiej braci nie znajdzie się zwyrodnialec, który mógłby tego dokonać – oburza się myśliwy.
Wirus ASF, pod którego sztandarem prowadzony jest odstrzał dzików, występuje w Polsce na obszarze czterech województw: warmińsko-mazurskiego, podlaskiego, mazowieckiego i lubelskiego. – Na Śląsku nie było ani jednego stwierdzonego przypadku ASF. Oczywiście jest to groźna choroba, prewencyjny odstrzał jest potrzebny, trzeba jednak pamiętać, że głównym wektorem wirusa jest człowiek. Przenosi on go bowiem na ubraniach, skórze i przedmiotach. Żadne odstrzały nie zabezpieczą chlewni przed ASF, jeżeli gospodarze nie dopilnują zasad bioasekuracji w postaci mat dezynfekcyjnych, zmiany ubrań przed wejściem do chlewni czy zamykania okien w budynku, w którym jest trzoda – tłumaczy Zbigniew Mazur, Powiatowy Lekarz Weterynarii w Raciborzu. Często zdarza się jednak tak, że sami hodowcy trzody są myśliwymi i ewidentnie narażają się na wniesienie wirusa do chlewni, lekceważąc te zasady. W momencie stwierdzenia ogniska ASF cała populacja świń jest zabijana, a następnie utylizowana. W tym wypadku rolnikowi należy się odszkodowanie za poniesione straty, które wycenia rzeczoznawca. Sprawa nie jest jednak taka prosta i jednoznaczna. – Jeżeli stwierdzimy nieprawidłowości w zakresie stosowania bioasekuracji, możemy odstąpić od wypłaty odszkodowania dla hodowcy – podkreśla Zbigniew Mazur. Kontrole NIK do tej pory stwierdziły, że ponad 70% chlewni nie spełniało warunków bezpieczeństwa. To o czymś świadczy.
Trzeba jednak przyznać, że dzik jest wrogiem numer jeden rolników. Zwierzęta powodują szkody w uprawach i wraz ze wzrostem populacji szkody te rosną. Dla niektórych rolników idealna byłaby sytuacja, gdyby dzików nie było w ogóle. I tutaj znowu wchodzi wielka polityka. Elektorat wiejski już niedługo może rozstrzygnąć o tym, kto będzie rządził i to wydaje się być clou problemu. Pod pozorem walki z ASF chce się rękami myśliwych powalczyć o przychylność części wiejskiego elektoratu.
Przytoczone powyżej fakty, choć prawdziwe, dla polityków i gros internetowej społeczności są całkowicie bez znaczenia. Znaczenie ma tylko to, że Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi wspólnie z Ministerstwem Środowiska planuje „depopulację dzika w Polsce”. To spowodowało lawinę komentarzy i niezrozumiałe reakcje. Jak to zwykle bywa, kiedy damy się ponieść emocjom, na których nam zagrano.
Mariusz Zemann
fot. pixabay .com