Kilkakrotnie na polskim wybrzeżu znajdywano zwłoki fok, które nosiły znamiona ingerencji człowieka. Jedno z martwych zwierząt było zawinięte w wykładzinę, zaś na głowie miało foliowy worek…
Najnowsze badania Bałtyku, zainicjowane i przeprowadzone przez zespół naukowców z Finlandii i Niemiec, pokazują, że w Bałtyku istnieją największe na świecie martwe strefy. Co więcej, znajdują się one już u wejścia do Zatoki Gdańskiej.
To tu gwałtownie spadające stężenie tlenu (największe od 1,5 tysiąca lat) tworzy martwe strefy, w których nie występują żadne gatunki morskich stworzeń z uwagi na brak tlenu. Zjawisko znane jest od dawna, jednak do tej pory nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo zakrojony jest to proces w Morzu Bałtyckim.
Martwe strefy to efekt działalności przemysłowej człowieka. Zanieczyszczenia pochodzą głównie z nawozów sztucznych spływających z pól uprawnych oraz ścieki przemysłowe, które za pośrednictwem rzek dostają się do Bałtyku. Odpowiedzialnymi za ten tragiczny w skutkach proces są wszyscy mieszkańcy Europy, jednak przede wszystkim mieszkańcy wybrzeży Morza Bałtyckiego.
Warto przypomnieć, że w sierpniu br. w wyniku awarii kolektorów w warszawskiej oczyszczalni „Czajka” do Wisły trafiało 260 tysięcy metrów sześciennych nieczystości dziennie. Przemysłowe zanieczyszczenia kilkudziesięciu firm zawierały m.in. kadm, rtęć i węglowodory ropopochodne.
/i/
Fot. Ireneusz Burek