Od praw do bezprawia

0
201
biznes.jpg

Refleksja przedsiębiorcy na temat: jak pod własnym skrzydełkiem kształcimy złodzieja.

Kradzież informacji biznesowych jest bardzo szkodliwa społecznie, ale jej wpływ na istnienie i kondycję ekonomiczną firm jest ciągle niedoceniany. Trudno zrozumieć, dlaczego. Kradzież np. komputera budzi oburzenie, wiadomo, że kara jest nieunikniona. Przede wszystkim wiadomo, że to jest kradzież i że złodzieja trzeba złapać i ukarać.

– Służbowy telefon i samochód służą do załatwiania prywatnych spraw. A gdy nie chce nam się pracować, idziemy na lewe zwolnienie. Polacy w pracy kradną i oszukują. Firmy tracą miliardy – pisał kilka lat temu serwis gospodarczy money.pl.

Tymczasem zabranie przez pracownika informacji, które stanowią podstawę egzystencji firmy, informacji, dzięki którym firma utrzymuje właścicieli i zatrudnionych pracowników, już tak nie jest postrzegana. A przecież te informacje są często warte dziesiątki lub setki tysięcy złotych, baza klientów może być budowana przez wiele lat. Przedsiębiorcy inwestują w zbudowanie swojej przewagi konkurencyjnej duże pieniądze. Niezależnie do wielkości firmy nakłady na to zawsze są dla niej istotne. Odchodzący pracownik często zabiera ze sobą taką przewagę konkurencyjną i za darmo daje ją swojemu nowemu pracodawcy albo wykorzystuje we własnej działalności gospodarczej.

Kradzież to kradzież

Art. 11 ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji zakazuje przekazywania, ujawniania lub wykorzystania cudzych informacji stanowiących tajemnicę przedsiębiorstwa albo ich nabycia od osoby nieuprawnionej, jeżeli zagraża lub narusza interes przedsiębiorcy. Tajemnicą przedsiębiorstwa są nieujawnione do wiadomości publicznej informacje techniczne, technologiczne, organizacyjne przedsiębiorstwa lub inne informacje posiadające wartość gospodarczą, co do których przedsiębiorca podjął niezbędne działania w celu zachowania poufności.

Od praw do bezprawia

Szkoleniowcy od HR-u podpowiadają nam coraz ciekawsze metody bezgotówkowych apanaży dla załogi, które mają tworzyć wartości dodane: bilety, karnety, dopłaty do paliwa, bonusy na zrealizowanie niemal każdej potrzeby prywatnej. Jako pracodawcy coraz więcej dajemy, by pracownik czuł się dobrze, stwarzamy rodzinną atmosferę… Normą stało się, że każdy dostaje samochód służbowy, telefon, komputer. Jednak jak miecz obosieczny działają takie przywileje. Z jednej strony mają, zwłaszcza w dobie zwiększonej rotacji kadr, zatrzymać pracownika; z drugiej zaś poszerzany wachlarz przywilejów traktuje się już dziś jako oczywiste prawo do dodatków, które coraz częściej jest przedmiotem negocjacji czy roszczeń pracownika.

Nim się obejrzysz, okradną cię

Pracownik o tzw. słabym kręgosłupie moralnym idzie dalej. Skoro nikt go nie rozlicza, to korzysta „ile wlezie”. Nagle wszystko zaczyna być traktowane jako jego własność. Powoli, za plecami zaczynają się fuchy. Kilka lat temu wykryłem, że niektóre usługi wykonywane są bez faktur. Precedens trwał wiele miesięcy. Sprytnie – co trzecia faktura nie idzie do firmy. U zaufanych klientów „zrobię to panu taniej, dodatkowo bez VAT”. Jeszcze na bezczelnego warto było dodać: „…oczywiście, że szef wie, szef tak nakazuje działać”. W ten sposób z premedytacją pracownik robi nam czarny PR, a nasze pieniądze wkłada do swojej kieszeni.

A kiedy już wykryjesz, że cię okradali, to jeszcze masz dylemat; jak postąpić wobec draństwa. Najgorsze, co możesz zrobić, to wybaczyć, a resocjalizacja bardzo ryzykowna. Łamiąc się, próbujesz zrozumieć pracownika i dochodzą do ciebie myśli: może musiał, miał słaby okres, dam naganę i pouczę, wyciągnie wnioski… Tak. Wnioski z tego, co zrobił nie tak, że wyszło na jaw. Za kilka lat Janusze, Mariusze, Dariusze zaczną robić to samo. Tylko że sprytniej.

Już nie wystarczą fuchy bez faktury. Teraz pójdzie na większą skalę – dogadać się z kolegą, który prowadzi konkurencję. Klient potrzebuje nowy sprzęt, przepuścimy go przez firmę kolegi, a marżą się podzielimy. Zaczyna się kradzież baz danych, wykorzystanie wiedzy o potrzebach klienta itd. Wszyscy mają korzyść: klient szczęśliwy, bo kupił taniej niż proponowała firma, w której pracuje nasz pracownik. Serdeczny „kolega od biznesu” cieszy się, bo ma klienta, którego normalnie by nie miał – a przecież biedę klepie, więc każdy grosz na wagą złota. A pracodawca, który pracownika przez lata szkolił, dał samochód, bazę klientów, uprawnienia… cóż, aż tak wiele przecież nie stracił (jak później dowiesz się, czytając akta sądowe sprawy, gdzie zeznaje, że nie sądzi, że jakąś znaczną szkodę firmie wyrządził. Co więcej, sąd da mu wiarę… Mógłbym uciąć długą pogawędkę z każdym, kto chciałby porozmawiać jak trudno wygrać proces w sądzie.)

Masakra – jak mówi młode pokolenie. To z tego pokolenia najczęściej zatrudniamy narybek, który kształcimy, któremu dajemy pracę, za którą płacimy z własnej kieszeni. A potem w rewanżu strzał w plecy. Pragmatyczne, zwyczajne tchórzostwo. Nie ma odwagi zwolnić się z pracy, a kradnie jak szczur w nocy. Na co dzień grzeczny, w ładnym ubranku w niedzielę do kościoła idzie.

Przestrzegajmy przed pseudoprzedsiębiorcami

Czy warto walczyć w sądzie? Tak wiele argumentów mówi nam, że nie. Bo szkoda czasu, bo nie wygra się w sądach, bo trzeba pieniędzy na prawnika i wiele poświęcić czasu.
A ja mówię, że w naszym obowiązku jest mówić stanowcze „nie”. Bo obowiązkiem biznesu jest również edukacja. Chociażby po to, aby nagłośnić to, co tak bardzo starali się ukryć, czując się bezkarnie, zakładając własne firmy kosztem pracodawcy.

Rozróżnić przedsiębiorczość od bezprawnego wykorzystania czyjegoś know-how i bazy klientów – wydaje się prostą sprawą. Jednak wielu idzie na skróty. Łamiąc prawo i zasady etyki biznesu, „rozwijają swoją firmę nazywając siebie przedsiębiorcami”.

Co poszło nie tak w edukacji tych ludzi?

Ireneusz Burek