Pieniędzy, spełnienia marzeń, by kolejny rok był jeszcze lepszy od tego. Niech się Wam szczęści, niech dzieci rosną zdrowo, niech w pracy się powodzi. Niech będzie jeszcze piękniej, jeszcze intensywniej, jeszcze lepiej. Jak w święta, ale nie tylko od święta. Bądźcie jednak świadomi, że święta różną przybierają twarz.
Najpierw rozkoszni, rumiani, pulchni – z buziami umorusanymi konfiturami i łapami lepkimi od brudu, z włosami mierzwionymi przez kochających rodziców. Niedługo potem, zdecydowanie za szybko – zbuntowani, z papierosem w ustach, winem w kieliszku, z dłońmi zatopionymi we włosach swoich ukochanych. Wkrótce dorośli, z własnymi rodzinami, na własne lub nie, swoje (lub nie) życzenie – zamykają w swoich dłoniach drobne dłonie swoich zakochanych w nich pociech. W okamgnieniu – dziadkowie, których zgrabiałe dłonie co dzień skrywają miętusa dla ukochanego wnuka. I nagle już tylko: żyli długo i szczęśliwie. Spełnieni. I tyle. Koniec.
O tym, co dalej, nie mówi się, wspominając rodzinne dzieje. O tym, co dalej, nie pamięta się, oglądając zdjęcia z poprzednich świąt. Tych świąt, kiedy babcia zapomniała zdjąć kapustę z gazu i zakopciła całą kuchnię, więc kolacja była później niż zwykle. Tych, kiedy dziadek wyszedł z domu na pasterkę i nie wrócił na noc, bo zapomniał, gdzie mieszka, więc trzeba było go szukać. Kiedy zrobiła awanturę, bo nie poznała wnuczka siedzącego na kolanach, więc nie dało się w spokoju śpiewać kolęd. Kiedy nie zdążył wstać od stołu na czas i trzeba było myć go pod prysznicem, więc mama poplamiła białą bluzkę. Kiedy zapomniała przepisu na kutię, którą robiła od lat, więc na deser były mrożone od lipca lody. Kiedy drżącymi dłońmi, tak bardzo kiedyś kochanymi, ktoś wylał na biały, świąteczny obrus krwisto czerwony barszcz, więc trzeba było podjąć odpowiednie kroki. Postanowiono. Kiedyś ktoś. Teraz nikt. Nie ma go już. I tyle. Koniec.
O tym, co dalej, nie mówi się w przy okazji Bożego Narodzenia. W czasach, w których nowe rozwiązania technologiczne tak dzielnie służące oszczędności czasu błyskawicznie zastępowane są przez nowsze, a zdrowa żywność bio mająca zapewnić jak najdłuższe długie życie przetwarzana jest tak, że można ją przechowywać latami, mówi się o początkach. O ironio – mówi się o wieczności. Milczy się o końcu. Nie mówi się o tych, których czas już minął. Którym skończyła się data przydatności do użycia. Koniec.
Oni jednak są. Wymykający się społecznym standardom. Spotkasz ich w domach starców, placówkach opiekuńczych, schroniskach, zakładach dla chorych, przytułkach. Tych, których czas się skończył, a jednak nadal się wlecze. Dla nas nie istnieją. A jednak boleśnie są. Całe 24 godziny na dobę, 1440 minut, 86400 sekund, w których nie myśli o nich nikt z tych, którym poświęcili całe życie. Dnie spędzają różnie. Pobudka, śniadanie, patrzenie przez okno, obiad, patrzenie w sufit, podwieczorek, siedzenie w ogrodzie, wieczorna toaleta, kolacja, spanie.
Pani X czasem też marzy. O niczym wielkim. O tym, że znów przyjdą wnuczki i zabiorą ją na spacer i lody waniliowe.
Pan Y odmawia różaniec. Nie za siebie. Za swoją rodzinę – by się jej szczęściło i wszystko dobrze układało.
Pani Z często płacze. Nie z żalu. Z bezsilności, bo coraz częściej zapomina, jak mają na imię jej siostrzenice.
X, Y, Z nie mają żalu. Są wdzięczni. Organizowane są dla nich zajęcia plastyczne – z masy solnej wygniatają pokraczne świeczniki. Wspólnie też nakrywają do stołu – trzęsącymi się dłońmi sztućce nie tak łatwo ułożyć równo. Czasem zostają zabrani do miasta, ale nieczęsto – potrzebny jest specjalny bus i więcej opiekunów. Dlatego świat poza ośrodkiem oglądają rzadko. Poza tym nie lubią się ruszać z pokoju czy wspólnego salonu – oni muszą czekać. Czekają. Jak dziecko na św. Mikołaja. Wypatrują. Jak dziecko pierwszej gwiazdki. Czy to już? Czy to dziś? Czy to już dziś to święto, kiedy w drzwiach pojawi się wytęskniony syn, dawno niewidziana córka, wyrośnięte już wnuki? Czy to już? Czy to dziś? Codzienne czekanie na świąteczny cud. Czy to już? Czy to dziś? Wieczorna toaleta, kolacja, spanie. Nie dziś. Może jutro. Tak, na pewno jutro.
Niekochani. Nieprzydatni. Niedołężni. Niesprawni. Niepełnosprawni. Nieprzystosowani. Niedzisiejsi. Niepotrzebni. Tak kiedyś ważni. Potrzebni. Niezbędni. Skończył się ich czas, jednak nie zniknęli, by ustąpić miejsca innym. Skończył się ich czas społecznej przydatności zanim zdążył nadejść koniec. Żyją dalej. Poukrywani w ciemnych pokojach, wśród swoich ulubionych bibelotów. Wśród laurek wysyłanych od święta na święta, ramek ze zdjęciami najbliższych, którzy tak daleko, choć miejscowość dalej. X,Y, Z kiedyś mieli imiona i dłonie splecione z dłońmi najbliższych, teraz – kartoteki z listą przyjmowanych leków i dawno skończony termin ważności, co uparcie zdają się ignorować.
Tymczasem, w tej samej rzeczywistości, o tym samym czasie, w tym samym momencie roku – znudzeni przeglądamy oferty świątecznych gazetek. Wybieramy prezenty, dyskutujemy marzenia, pijemy grzane wino i planujemy noworoczne postanowienia. Więcej, szybciej, mocniej, przyjemniej. Ma być lekko, radośnie, pięknie i jak z obrazka. Inspiracji szukamy na Pintereście i Instagramie. To proste. Wystarczy dobry kadr, ciepłe światło i odpowiedni filtr, by rzeczywistość zamienić w pocztówkę. Kilka fotograficznych sztuczek i dzieje się magia. Magia świąt. Jeśli rodzinne przygotowania, to zbliżenie na artystycznie rozsypaną na stolnicy mąkę. Jeśli spotkanie z przyjaciółmi, to zdjęcie grzanego wina przyozdobionego plastrem pomarańczy. Weź, wyostrz na goździki – wyglądają jak świąteczne gwiazdeczki. Jeśli świąteczna kolacja, to koniecznie ze zdjęciem opłatka na stole, ewentualnie dzielących się nim rąk. Młodych, wypielęgnowanych dłoni z modną biżuterią i żelowymi paznokciami. Jeśli pasterka, to zdjęcie migoczących światełek na kościelnej choince – lekko rozmazane, w stylu, wiesz, blurry.
Boże Narodzenie przestało mieć twarz człowieka. Brak w nim miejsca na poparzone od piekarnika nadgarstki matki stojącej przy garach. Na siwiznę ojca, który, choć się do tego nigdy nie przyzna, nie śpi po nocach na wieść o Twoich życiowych planach. Na obgryzione do krwi w przedświątecznym stresie paznokcie Twojego partnera. Na przemoknięte buty brata, który w deszczu kupował świąteczne drzewko. Brak w tym infantylnym świecie na zmęczoną twarz o oczach, z których bije życiowa mądrość, której nierzadko towarzyszy smutek. Niech sobie bije daleko od krainy świątecznych przyjemności.
I tylko czasem ktoś przypadkiem pstryknie zdjęcie rodzinie przy wigilijnym stole. Rozkoszni, rumiani, pulchni. Młodzi, szczęśliwi, zdrowi i piękni. Kochający. I kochani. Jak z obrazka. Obrazka, który, by zmieścił się w świątecznej ramce, ktoś zagiął wpół i po zakrzywionej linii, zdecydowanym ruchem, przerwał w pół. Połowa do ramki. Połowa nikomu niepotrzebna. Dobrze wykadrowanego obrazka, z którego ktoś wyciął sobie wszystko to, co niewygodne, co brzydkie, co smutne, co niepotrzebne. Wyciął i usunął z widoku. By było pięknie. By było, jak ma być. Jak być powinno. Brawo! Czego chcieć więcej! A więc macie już wszystko! Nie pozostaje nic innego, by życzyć Wam wesołych świąt, kochani! Zdrowia i miłości. Żebyście jak najdłużej mieścili się w ramkach. Mieścili się w społecznie akceptowalnych ramach wiecznej młodości. Bo potem, to wiecie. Potem to już koniec. A o końcach pamiętać nikt nie lubi.
Anna Burek