Zakaz fotografowania. Szukanie szpiegów na raciborszczyźnie

2
308
fot. za archiwum allegro.pl_.jpg

Problemem okazał się japoński aparat, którym utrwalono wojskowy obiekt.

 

Początek lat osiemdziesiątych to stopniowe liberalizowanie polityki przyjazdów i wyjazdów z PRL. Po blokadzie granic wprowadzonej 13 XII, po  formalnym zniesieniu stanu wojennego w 1983 roku, również do Raciborza zaczęło przybywać więcej osób zza żelaznej kurtyny. Po dłuższym czasie rozłąki spowodowanej stanem wojennym wiele rodzin mogło się ponownie spotkać. Ważną okazją do odwiedzin były różnego rodzaju uroczystości, w maju należały do nich I komunie święte. Większość gości przyjeżdżała z Zachodnich Niemiec, choć emigracja rzuciła ludzi w najrozmaitsze zakątki świata. Oczywiście nie wszyscy mogli dostać zgodę, selekcji dokonywali funkcjonariusze komunistycznego państwa. Osoby, które opuściły PRL nielegalnie czy po prostu legalnie przekraczając granice pozostały na Zachodzie zwracając się o azyl polityczny, miały najczęściej drogę zamkniętą. Dlatego prawdziwy bum przyjazdów nastąpił dopiero w latach 90, po transformacji ustrojowej. Wtedy też widok samochodów z białym tłem tablicy rejestracyjnej i charakterystyczną naklejką „D” z tyłu samochodu był częstym widokiem. Zauważmy, że dziś równie często na raciborskich ulicach można zobaczyć tablice OGL, co jest wymownym dowodem na procesy migracyjne.

 

W roku 1984 władze niepokoiły marzenia raciborzan, którzy chcieli szukać lepszego życia na Zachodzie. Panowało niemal powszechne przekonanie, że w Niemczech, po prostu w wolnym świecie, żyje się lepiej i dostatniej. W gabinetach komitetu miejskiego PZPR przy ul. Ogrodowej zdawano sobie sprawę, że system komunistyczny nie jest w stanie wiele zaoferować, zwłaszcza młodym ludziom. Nawet wśród towarzyszy rozprzestrzeniała się ta wyjazdowa „choroba”. Wszyscy pamiętali, gdy ich szeregi opuścił wiceprezydent miasta towarzysz Czesław Wala wybierając życie RFN.

 

Sporo osób przyjeżdżało na rodzinne uroczystości i zwiedzało przy okazji miasto i okolice. Byli po prostu zwykłymi turystami i wielu z nich było ciekawych „nowego” Śląska i tego, jak zmieniło się od czasów ich wyjazdu życie w „komunistycznym raju”, w którym rządy sprawuje klasa robotnicza. Majowe przyjazdy do Raciborza rodzin z RFN z jednej strony boleśnie dawały odczuć ludowej władzy, do jakiego zapóźnienia cywilizacyjnego doprowadzili Polskę, z drugiej powodowały frustrację wśród mieszkańców Raciborza, co odnotowywała SB w swoich raportach. Sam autor pamięta, jak w tamtych latach niektórzy kolekcjonowali i ustawiała na meblościankach jako ozdoby zagraniczne puszki po piwie czy innych napojach. Dziś takie puszki zbierają najbiedniejsi i to wcale nie w celach upiększenia mieszkań. Najczęściej odwiedzający przyjeżdżali dobrymi, zachodnimi autami i przywozili prezenty, których na próżno było szukać w naszych sklepach. Przywożono atrakcyjne towary (często były to po prostu paczki kawy czy rajstopy, ale też mini wieże stereofoniczne czy inny sprzęt elektroniczny), snuto opowieści o kapitalistycznym dobrobycie i jak już po kilku latach można się „dorobić”.

 

Taki nagły wzrost liczby cudzoziemców niepokoił władze. Pogarszał i tak złe nastroje społeczne i był potencjalnie niebezpieczny dla ochrony tajemnic PRL. Szukanie szpiegów było charakterystyczne systemu. Wówczas wiele kwestii życia publicznego i zawodowego było przecież objętych tajemnicą. Jako obiekty strategiczne traktowano mosty, dworce kolejowe, fabryki itp., było to odwzorowaniem wzorców sowieckich. Funkcjonariusze SB interweniowali, gdy 19 maja 1984 roku, został sfotografowany obiekt wojskowy, jakim była jednostka WOP przy ul. Dąbrowskiego. Nie wiemy, czy żołnierze zatrzymali amatora fotografii, czy stało się to w inny sposób, ale „sprawca”, którym okazał się obywatel RFN Gerhard Matusik z Amstein, został zatrzymany przez raciborską SB. Sprawa trafiła do sekcji II, która odpowiadała za działania kontrwywiadu w terenie. Niemca przewieziono do budynku przy pl. Wolności, a w trakcie przesłuchań i składania przez fotoamatora wyjaśnień dokonano tajnego przeszukania jego auta. Nie znaleziono jednak materiałów szpiegowskich, ani przedmiotów z arsenału Jamesa Bonda. Problemem dla funkcjonariuszy okazał się japoński aparat fotograficzny, którym utrwalono wojskowy obiekt. Zagadką było jego otwarcie, a  tylko w ten sposób można było wyjąć i wywołać film i sprawdzić, co jest na  zdjęciach. Próbowano o 13:37 skontaktować się z kimś z Wydziału II w Katowicach, ale telefon milczał. Prawdopodobnie dlatego aparat fotograficzny przewieziono do stolicy województwa, a w tym czasie w trakcie rozmowy z podejrzanym próbowano dowiedzieć się, co jest na filmie i zdobyć w trakcie „rozmowy” inne przydatne informacje. Następnego dnia po wywołaniu filmu uznano, że na kliszy nie ma zdjęć o charakterze wywiadowczym, bo … „klisza została źle włączona do aparatu” informowano w meldunku przełożonych. Czy rzeczywiście tak było, czy też funkcjonariusze nie poradzili sobie z techniczną stroną przedsięwzięcia…, nie wiemy.  Szpieg – fotoamator odzyskał wolność.

 

 

Beno Benczew